Coraz częściej słyszę, że najlepszym zawodem jest kierowca 'tira', który nie robi prawie nic, a zarabia kokosy. Pominę już fakt, że jest coś takiego jak załadunek, rozładunek, trzeba rozpinać, zapinać naczepę, czasem pozakładać pasy, a i odpinać dach narzeczy też się zdarzy. Kierowca ma czas, by dojechać od punktu A do punktu B i czasem nie ma nawet jak zjeść, bo jakby ktoś nie wiedział, to taki kierowca może jeździć ograniczoną ilość czasu i musi robić przerwy. Nie da się tego oszukać, gdyż wszystko rejestruje tachograf. Nie wspomnę już nawet jaki to stres, szczególnie jak ma się pracodawce dupka (a tak bywa często) Zaskoczę Cię może, ale oprócz zarobków w tym zawodzie nie ma nic fajnego.
Mój tato jeździł ciężarówką przez wiele lat, lat mojego dzieciństwa...Takich rzeczy się nie zapomina, to gdzieś na zawsze zostaje w człowieku i nie mam do niego żalu, bo wiem, że robił to po to, żeby nam było lepiej, żebyśmy mieli lepsze życie, ale pytanie czy warto? Nie było go prawie nigdy, a jak był, to na chwile, czasem było coś do zrobienia w domu, czasem zwyczajnie chciał odpocząć (chociaż tego raczej nie robił). Poświęcał nam tyle czasu ile mógł, ale było go zdecydowanie za mało...Owszem, nauczył mnie pływać, jeździć na rowerze, łowić ryby i wielu wartości życiowych, ale ominęło go również wiele. Nie mógł być na moich występach tanecznych, przedstawieniach szkolnych, nie mogłam pokazać mu jak nauczyłam się grać na gitarze, pogadać z nim kiedy po prostu czułam taką potrzebę. Moja mama musiała być dwojgiem rodziców na raz. Moi bracia również na pewno potrzebowali go nie raz, nie dwa, ale on nie mógł być.
Zabierał mnie ze sobą w okresie wakacyjnym, zwiedziłam kilka miejsc, byłam w kilku krajach, to był wyjątkowy czas, ale dlatego, że mogliśmy spędzić go razem. Nie zapomnę nigdy, jak czasami musiał wyjeżdżać wieczorami i biegłam do pokoju z płaczem, oj wiele łez przelało się w tym czasie. Dziecko nie powinno płakać za ojcem, a powinno go mieć przy sobie.
Teraz sama jestem na miejscu mojej mamy...Mąż jest zawodowym kierowcą i raczej jeszcze długi czas będzie musiał pracować w zawodzie. Dla mnie jest bohaterem, że znosi to wszystko, z dala od domu, od rodziny, od dzieci, sam. Sam jak palec wstaje rano i wieczorem idzie spać i robi to dla nas, ale jakim kosztem...Mąż nie widział pierwszych kroków córki, nie słyszał pierwszych słów, nie widział 'pierwszej łyżeczki'. Omija go naprawdę wiele, a jest wspaniałym ojcem i bardzo uczuciowym i rodzinnym, więc wiele to dla niego znaczy. Akurat (nieplanowo) był w domu jak dowiedziałam się o drugiej ciąży, jakby go nie było musiałabym powiedzieć mu przez telefon, raczej nic fajnego. W sumie o wielu ważnych rzeczach dowiaduje się w ten sposób. Modlę się tylko, żeby był w domu jak będę rodzić, bo nie wyobrażam sobie tej chwili bez jego obecności...A jeździ na 2 tygodnie, więc jeśli go nie będzie, to nie ma opcji, że przyjedzie.
Marysia jest już na tyle duża, że pamięta go za każdym razem jak wraca i cieszy się, ale jak była mniejsza to raczej jego powrót nie robił na niej wrażenia. A ile ja już wypłakałam, płaczę za każdym razem jak jedzie, ponad rok.
Są jeszcze warunki w jakich 'mieszka' kierowca. Jego domem jest kabina, w której nie ma dużo miejsca, wc, kuchni itd. Nie jadają domowych obiadków, bo nie mają czasu na gotowanie, a wiadomo, że za granicą to też kosztuje. Jeśli chcą wziąć prysznic to muszą za to zapłacić z własnej kieszeni (czasem zdarzy się autohof), czasami musi wystarczać miska z wodą. Wyobraź sobie jak musi być gorąco w takiej małej kabinie przy 35 stopniach. A nieraz zimno...
Taka praca to również wielka odpowiedzialność. Fajnie sobie czasem pozwiedzać ciekawe miejsca, ale przeważnie ogranicza się to tylko do autostrad i parkingów. A co tu robić np. jak trzeba stać cały weekend na parkingu? Mąż rzyga filmami i widział już chyba wszystkie.
Życie kierowcy nie jest wcale takie fajne jakby mogło się wydawać, a zarobki...W trasę też trzeba zrobić zakupy i na 2-3 tygodnie za zabierze sie wszystkiego, często trzeba dokupić parę rzeczy, a to również są dodatkowe koszty przeliczane na euro, czy funty. Pewnie, że są wyższe niż najniższa krajowa, ale jakim kosztem...
Mój tato jeździł ciężarówką przez wiele lat, lat mojego dzieciństwa...Takich rzeczy się nie zapomina, to gdzieś na zawsze zostaje w człowieku i nie mam do niego żalu, bo wiem, że robił to po to, żeby nam było lepiej, żebyśmy mieli lepsze życie, ale pytanie czy warto? Nie było go prawie nigdy, a jak był, to na chwile, czasem było coś do zrobienia w domu, czasem zwyczajnie chciał odpocząć (chociaż tego raczej nie robił). Poświęcał nam tyle czasu ile mógł, ale było go zdecydowanie za mało...Owszem, nauczył mnie pływać, jeździć na rowerze, łowić ryby i wielu wartości życiowych, ale ominęło go również wiele. Nie mógł być na moich występach tanecznych, przedstawieniach szkolnych, nie mogłam pokazać mu jak nauczyłam się grać na gitarze, pogadać z nim kiedy po prostu czułam taką potrzebę. Moja mama musiała być dwojgiem rodziców na raz. Moi bracia również na pewno potrzebowali go nie raz, nie dwa, ale on nie mógł być.
Zabierał mnie ze sobą w okresie wakacyjnym, zwiedziłam kilka miejsc, byłam w kilku krajach, to był wyjątkowy czas, ale dlatego, że mogliśmy spędzić go razem. Nie zapomnę nigdy, jak czasami musiał wyjeżdżać wieczorami i biegłam do pokoju z płaczem, oj wiele łez przelało się w tym czasie. Dziecko nie powinno płakać za ojcem, a powinno go mieć przy sobie.
Teraz sama jestem na miejscu mojej mamy...Mąż jest zawodowym kierowcą i raczej jeszcze długi czas będzie musiał pracować w zawodzie. Dla mnie jest bohaterem, że znosi to wszystko, z dala od domu, od rodziny, od dzieci, sam. Sam jak palec wstaje rano i wieczorem idzie spać i robi to dla nas, ale jakim kosztem...Mąż nie widział pierwszych kroków córki, nie słyszał pierwszych słów, nie widział 'pierwszej łyżeczki'. Omija go naprawdę wiele, a jest wspaniałym ojcem i bardzo uczuciowym i rodzinnym, więc wiele to dla niego znaczy. Akurat (nieplanowo) był w domu jak dowiedziałam się o drugiej ciąży, jakby go nie było musiałabym powiedzieć mu przez telefon, raczej nic fajnego. W sumie o wielu ważnych rzeczach dowiaduje się w ten sposób. Modlę się tylko, żeby był w domu jak będę rodzić, bo nie wyobrażam sobie tej chwili bez jego obecności...A jeździ na 2 tygodnie, więc jeśli go nie będzie, to nie ma opcji, że przyjedzie.
Marysia jest już na tyle duża, że pamięta go za każdym razem jak wraca i cieszy się, ale jak była mniejsza to raczej jego powrót nie robił na niej wrażenia. A ile ja już wypłakałam, płaczę za każdym razem jak jedzie, ponad rok.
Są jeszcze warunki w jakich 'mieszka' kierowca. Jego domem jest kabina, w której nie ma dużo miejsca, wc, kuchni itd. Nie jadają domowych obiadków, bo nie mają czasu na gotowanie, a wiadomo, że za granicą to też kosztuje. Jeśli chcą wziąć prysznic to muszą za to zapłacić z własnej kieszeni (czasem zdarzy się autohof), czasami musi wystarczać miska z wodą. Wyobraź sobie jak musi być gorąco w takiej małej kabinie przy 35 stopniach. A nieraz zimno...
Taka praca to również wielka odpowiedzialność. Fajnie sobie czasem pozwiedzać ciekawe miejsca, ale przeważnie ogranicza się to tylko do autostrad i parkingów. A co tu robić np. jak trzeba stać cały weekend na parkingu? Mąż rzyga filmami i widział już chyba wszystkie.
Życie kierowcy nie jest wcale takie fajne jakby mogło się wydawać, a zarobki...W trasę też trzeba zrobić zakupy i na 2-3 tygodnie za zabierze sie wszystkiego, często trzeba dokupić parę rzeczy, a to również są dodatkowe koszty przeliczane na euro, czy funty. Pewnie, że są wyższe niż najniższa krajowa, ale jakim kosztem...
Chyba nikt Cię lepiej nie zrozumie niż osoba będąca w tej samej sytuacji. Łukasz też wyjeżdża na 8 dni, później wraca też na 8. Wiele go omija, czasami nawet święta, bo jeździ z żywnością, a dokładnie z mlekiem. Jeśli wypada mu trasa w święta to niestety, ale musi w nie jechać. 😐 na samą myśl, o pierwszej wigilii bez niego mam łzy w oczach do tej pory. Straszne uczucie "dzielić się opłatkiem przez telefon" 😕 trzymaj się😘
OdpowiedzUsuńAj, niestety - coś kosztem czegoś... Ale musimy być silne, bo mamy dla kogo ;) Buziaki ;*
Usuń